ANNA KORSUN Terricone. STRAUSS Suite from Der Rosenkavalier. At just 24 years old, Strauss is at the top of his game in a counter-intuitive portrait of the notorious lover Don Juan — not the libertine, but a world-weary hero searching for the perfect woman. The music is intense, though not without passages of sensuous love music. Don and Juan's sole top 40 hit was "What's Your Name" on Big Top Records 45-3079, released in late 1961 which reached No. 7 on the Billboard pop chart in 1962. Later they had a less successful follow-up record with "Magic Wand", Big Top 45-3121. 11 records for Don Ogawa. Find Don Ogawa's phone number, address, and email on Spokeo, the leading online directory for contact information. Vay Tiền Nhanh. Literatura podejmująca wątki patriotyczne wielokrotnie ukazywała bohaterów, którzy gotowi byli do najbardziej ofiarnych poświęceń w imię dobra ojczyzny. W polskim romantyzmie koncepcja ta stała się szczególnie wartościowa - a jej najbardziej wyrazistym przedstawieniem stał się „Konrad Wallenrod”. Jednak także w kolejnych swych dziełach wybitny poeta akcentował konieczność nieustannej chęci oddania samego siebie dla ukochanego kraju. Jednym z takich utworów jest właśnie III część „Dziadów”. Akcja dramatu rozgrywa się w latach 1823 - 1824. Rzeczpospolita pozostawała więc podzielona między trzech zaborców od niemal 30 lat. Pierwsze pokolenie dorastające w cieniu zaborczych batów było już dojrzałe. Niezgoda na taki obraz świata oraz rozczarowanie tym, co wywalczył dla Polski i Litwy Napoleon, wciąż zagrzewały ludzi do stawiania oporu. Ze względu na olbrzymią przewagę militarną zaborców działania te prowadzono głównie w podziemiu, spiskując przeciw nieprzyjaciołom i umacniając patriotycznego ducha w społeczeństwie. W trzeciej części „Dziadów” odbiorcy przedstawiony zostaje Konrad. Prolog dostarcza informacji, że narodziny tego mężczyzny były skutkiem śmierci Gustawa - nieszczęśliwego kochanka. Nowa idea, która niepodzielnie zawładnęła umysłem bohatera, to właśnie ojczyzna. Poeta - wizjoner posługuje się najlepiej znanym mu orężem - słowem - by stanąć w szranki z Bogiem, domagając się gwałtownego przeistoczenia świata, zmiany jego obrazu, zrzucenia powłoki przemocy i wojny. Równolegle pragnie objąć rząd dusz, kształtując nowe przekonania i wierzenia, dążąc w ten sposób do stworzenia świata szczęśliwego i wypełnionego wartościami. Konrad toczy pojedynek z Bogiem. Czyn ten - wręcz szaleńczy - pociąga za sobą niewyobrażalne konsekwencje. Bohater ryzykuje ściągnięciem na siebie okrutnego gniewu, może stracić wszystko. Chociaż Stwórca nie odpowiada na jego prośby, groźby i żądania, poeta - wizjoner ostatecznie doznaje klęski. Nie wiadomo, jaki byłby jego koniec, gdyby nie wsparcie udzielone mu właśnie przez Boga (o jego duszę walczyły złe i dobre duchy). Postawa Konrada łączy w sobie żarliwy patriotyzm, chęć zrzucenia więzów nałożonych przemocą na ojczyznę oraz iście prometejskie poświęcenie. Ten charakterystyczny dla romantyzmu model patriotyzmu ściśle wiąże się z koniecznością ofiary. Wielka idea, jaką dla rodzimych romantyków była wolność ojczyzny, wymagała położenia na szalach swego dobra. Ciężar ten unieść mogły tylko największe, najwybitniejsze jednostki. W trzeciej części „Dziadów” pojawiają się także sylwetki więźniów. Ci, zgromadzeni w celach i transportowani wozami na północ, stanowią manifestację bólu całego narodu. Jednak Mickiewicz w wielu przypadkach szkicuje ich portrety w sposób dokładny (np. Cichowski), podkreślając w ten sposób indywidualny charakter każdego z tych ludzi, którzy poświęcili swe życie w imię ojczyzny. Rozwiń więcej Byłam właśnie na istnej ciekawostce przyrodniczej, a raczej muzycznej. W Warszawskiej Operze Kameralnej odbyła się premiera dzieła niejakiego Gioacchino Albertiniego pt. Don Juan albo ukarany libertyn. Coś Wam to przypomina? No właśnie. Rzecz w tym, że pan Albertini (1748-1812) mieszkał w Polsce, miał żonę Polkę i tu właśnie prawdopodobnie skomponował wymienioną operę – zresztą pod skądinąd znanym tytułem Don Giovanni. Na polski przetłumaczył libretto i dał powyższy tytuł nie kto inny, tylko Wojciech Bogusławski. Jej premiera warszawska odbyła się w Teatrze Narodowym w 1783 r., na cztery lata przed praską prapremierą arcydzieła Mozarta… Po Warszawie operę ujrzały jeszcze sceny Wilna, Kalisza i Poznania, wszędzie była przyjmowana z entuzjazmem. I dlatego właśnie, kiedy w końcu w 1789 r. tego Don Giovanniego, który przeszedł do historii, wystawiono w Warszawie, afisze anonsowały: „z nową muzyką pana Mozarta”. Dzieło Albertiniego jednak bynajmniej nie zostało przez Mozarta wyparte w Warszawie na stałe – wystawiono je znów w 1790, a potem jeszcze w 1803 r. Za każdym razem kompozytor trochę je przerabiał. Przed tymi przeróbkami musiał tego Mozarta słyszeć i się nim przejąć, bo w tym, co słyszałam (a była to prawdopodobnie jedna z późniejszych wersji, odnaleziona we Włoszech), pojawiło się parę niemal cytatów… W Warszawie śpiewano rzecz po polsku. Współcześnie opracowała tekst Joanna Kulmowa (zachowała się treść libretta autorstwa Bogusławskiego, ale nie w wersji do śpiewania, więc trzeba było ją zaadaptawać). Oryginalne libretto napisał prawdopodobnie Giovanni Bertati, skądinąd ceniony wówczas librecista. Janusz Ekiert napisał w programie, że z niego „całe ustępy przepisywał – czyli po prostu kradł – Lorenzo da Ponte, pisząc swoje słowa dla Mozarta”. No tak, ale co to za kradzież, kiedy na tych samych motywach z czegoś takiego sobie powstaje rzecz genialna? Bo akcja opery Albertiniego jest dość zagmatwana. Wszystko jest inaczej: zaczyna się od tego, że Don Juana i jego sługę Ombrina (odpowiednik Leporella czy Molierowskiego Sganarela) ratują Lisetta i Tiburzio, odpowiadający chyba Zerlinie i Masettowi. Don Juan natychmiast zaczyna uwodzić Lisettę, ale ona, kiedy już ma się poddać, nagle przegląda na oczy i odrzuca go. Potem jest scena z Donną Anną i jej ojcem Komandorem (tylko te imiona postaci pobocznych się zgadzają); ona ma być wydana za kogoś tam za mąż, ale kocha Juana. Nie ma narzeczonego (u Mozarta – Ottavia). Jeszcze jest Donna Isabella, odpowiednik Mozartowskiej Elviry, porzucona żona. Don Juan przychodzi, by porwać Annę, ale ona, choć mu sprzyja, porwać się nie chce. Dalej już idzie jak trzeba – przychodzi Komandor i zostaje zabity. Potem Anna chce zemsty – ale nie chce jednocześnie. Juan ma być wygnany z kraju za zdradę wobec Isabelli, ukrywa się więc na cmentarzu. Najpierw spotyka tam Annę, której chęć do zemsty na jego widok całkiem już przechodzi, tym bardziej, że on się kaja przed nią uniżenie. Kiedy ona odchodzi, w niego wstępuje jakaś szajba i zaprasza posąg Komandora na ucztę. Komandor przychodzi, ale go nie porywa, lecz zaprasza do siebie; Juan musi przyjść znów na cmentarz… Pokićkane to i kupy się nie trzyma. A jeszcze Juan przez cały czas labidzi, że ma złe przeczucia, że wie, że zostanie ukarany za grzechy, że sumienie go gryzie. A przy Komandorze udaje twardziela. Czy to ma jakikolwiek sens? Nie, da Ponte niczego nie ukradł. Bo to dopiero on naprawdę tę historię stworzył. A muzyka? Cóż, taka jak libretto. Biuletyn SACEM, najstarszej na świecie, francuskiej organizacji zbiorowego zarządzania prawami do publicznych wykonań – dokument z lat trzydziestych, dostępny w archiwach cyfrowych Biblioteki Cyfrowej Republiki Francuskiej, Gallica. OZZ czyli organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi są z nami „od zawsze”, a konkretnie od ponad stu lat i mają się nieźle. Może jednak właśnie dlatego, że są to organizacje o tak długiej tradycji, czasem niełatwo je zrozumieć. Jako prawnik z doświadczeniem w analizie i wydobywaniu rozmaitych dokumentów, w szczególności akt sądowych, i jako badacz, trafiłam do zespołu autorów, naukowców i pisarzy, pracujących nad książką o spuściźnie prawniczej znanego literata. Projekt ten jest finansowany ze środków publicznych, co motywuje do dociekliwości w prowadzonych poszukiwaniach. A także powodowało u mnie początkowo pewną tremę – projekt finansowany przez republikę to poważna sprawa. Zupełnie niewinnie i bez bojowego nastawienia, jakie może czasem cechować zawodowych prawników, zwróciłam się do organizacji zbiorowego zarządzania o informacje w zakresie mojej kwerendy. Telefonicznie i mailowo, a nawet osobiście, bez nadęcia, bez wstępnych analiz, legitymując się li tylko informacją o mojej misji. Organizacja sprawna, wręcz wspaniale zorganizowana. Nie mam do niej żadnego szczególnego nastawienia. Czasem czytałam coś pozytywnego, czasem jakąś krytykę, ale podchodzę do niej neutralnie, bo niby i czemu miałabym podchodzić szczególnie lub nieszczególnie. Jedyne, na czym mi zależy, to wykonać misję nie pomijając żadnego wątku. Wiadomo, że rezultatów przewidzieć się nie da, należy jednak podjąć należytą staranność w dotarciu do celu. W przypadku badań, cel jest bardzo niedookreślony, ale tym ciekawiej się pracuje. Początkowo nastawiona neutralnie i z ciekawością, już po kilku pierwszych próbach kontaktu, zaczęłam się na OZZ denerwować i sama z początku nie wiedziałam dlaczego. Bo czy moją jest winą, że nie otrzymuję praktycznie nic, co mogłoby uczynić zadość finansowanym przez republikę badaniom? Że wszędzie napotykam zakazy i ograniczenia? Czy to brak moich jakichś szczególnych umiejętności? Czy brak dyplomacji, albo taktu, albo znajomości wewnętrznego języka jakiejś branży (branż jest bardzo wiele przecież), albo jawnego wsparcia opiekunów naukowych projektu? Może ubrałam się za mało oficjalnie, nie pokazałam listu wizytowego, może pierwsza publikacja za długo czekała na druk, może jeszcze coś innego nie poszło? Miesiące mijają, a ja otrzymuję mnóstwo ciekawych materiałów z innych instytucji. Nigdzie nie natrafiam na żaden opór – wręcz przeciwnie. Wszyscy chcą mi pomóc. Wszyscy chcą, by archiwa pracowały. Wyraźnie lubią swoją pracę, chętnie wpuszczają na zaplecze, a moje najdziwniejsze archiwalne fanaberie przyjmują z godnością i humorem. Moje naiwne nieraz prośby podróżują między departamentami bez mojej wiedzy i narzekań, ludzie poświęcają mi to pół godziny, to godzinę albo i więcej, w rozmowach telefonicznych i poszukiwaniach. Pracownicy cierpliwie tłumaczą procedury. Instytucje odpowiadają oficjalnymi pismami. Odpowiadają tak po zgłoszeniu pytania do osób, które pierwszy dzień były w pracy, kiedy Fabian zaczęła je zanudzać przedziwnymi pytaniami. Międzynarodowe organizacje odpowiadają w jedną godzinę na zapytanie wysłane formularzem dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia. Tymczasem OZZ milczy w jednych sprawach, a coraz dziwniej odpowiada na kolejne zapytania. Naprawdę nie rozumiejąc, czym zawiniłam, sięgam wreszcie do narzędzia pracy prawniczej, jakim jest baza danych prawniczych. I znajduję! Otóż organizacje zbiorowego zarządzania nie podlegają ustawie o dostępie do informacji publicznej. Tak orzekł Naczelny Sąd Administracyjny wyrokiem z dn. 30 stycznia 2014 r., sygn. akt I OSK 1981/13. Nie można się zatem dziwić, że nie mają w związku z tym obowiązku udzielać odpowiedzi na pytania. Nie muszą także prowadzić archiwów ani ich udostępniać. W zasadzie w ogóle realizują wszelkie zapytania i aktywności kronikarskie z nieprzymuszonej woli. Jest dla mnie zagadką, dlaczego na pierwsze moje zapytanie nie dostałam po prostu odpowiedzi, że, zgodnie z orzecznictwem sądów administracyjnych, OZZ nie udziela dostępu do informacji publicznej, bo nie podlega ustawie, a także nie udostępnia archiwów osobom trzecim, bo nie ma takiego obowiązku. Resentyment zerowy, prawo tak stanowi i sprawa zamknięta. Zupełnie bym się tym nie przejęła – staranność nie wymaga ode mnie zanudzania pytaniami instytucji, która nie ma obowiązku odpowiadać i w zasadzie nawet czytać moich przeróżnych zapytań. A tak sytuację swoją zrozumiałam dopiero po długich miesiącach cierpliwego oczekiwania, który był ostatecznie czasem straconym. I, co gorsza, niepotrzebnie się denerwowałam, bo bezsensem jest denerwować się na prawo. Niespodziewanie nauka z tej historii jest pozytywna. Zrozumiałam wreszcie, pomimo tylu lat studiów, nauki i praktyki, pierwszy raz po tylu latach, że powinniśmy być dumni z republiki. W mediach czytamy tylko o sprawach, kiedy państwo nie zrealizowało czyichś praw i wolności, kiedy zawiodło, kiedy system się wypaczył, ktoś uchwalił złe prawo, wydał złą decyzję, przewlekł postępowanie albo napisał fatalny wyrok. A tymczasem w państwie mnóstwo rzeczy działa jak w zegarku. W republice, instytucje publiczne mają obowiązek odpowiadać na pytania i robią to profesjonalnie, cierpliwie, często usprawniając wielokrotnym tłumaczeniem w ciągu dnia fatalnie niedopracowany system komputerowy albo reagując doraźnie na jakiś kryzys. Dajmy na to, na pandemię koronawirusa. Biorąc pod uwagę, jak działają i faktycznie poważnie pracują instytucje, pomimo ciągłej wymiany kadr politycznych, niedoregulowania jednych zagadnień i przeregulowania innych, braku nieraz potrzebnych reform, często na przestarzałej infrastrukturze i ze wszystkimi innymi trudnościami, których nie sposób wymienić, ale działają, ogarnia mnie autentyczna duma z republiki. Gdyby tym działającym jak w zegarku sieciom profesjonalistów inteligentnie pomóc, mogłaby z tego powstać mieszanka iście wybuchowa. Republika nie różnicuje, kto się do niej zwraca. Wszyscy mają takie samo prawo do korzystania z jej instytucji i publicznych zasobów, a kwestie szczegółowe zależą od prawa i regulaminów, które są dla wszystkich w zasadzie jednakowe i jawne. Równość, rezygnacja z podziałów i przyrodzonych przywilejów, republika. Kiedy martwimy się, że ta czy inna kwestia nie doczekała się jeszcze nowelizacji, jakaś kwestia pozostaje niejawna albo kogoś potraktowano specjalnie, nie wiedzieć czemu, albo odmówiono wsparcia, warto pamiętać o tych milionach spraw, gdzie faktycznie wszyscy mają równe szanse, równy dostęp i zawsze otrzymają wyjaśnienia.

czyj posąg ożywa w don juanie